Recenzja książki: Colson Whitehead "Miedziaki"

Tytuł: Miedziaki 
Autor: Colson Whitehead 
Wydawnictwo: Albatros 


„Miałem sen, że pewnego dnia na czerwonych wzgórzach Georgii synowie byłych niewolników i synowie byłych właścicieli niewolników usiądą razem przy stole braterstwa” – te słowa wygłoszone w 1963 roku przez Martina Luthera Kinga, lidera ruchu praw obywatelskich, podniosły na duchu, ale i wyznaczyły kierunek działania setkom czarnoskórych obywateli Stanów Zjednoczonych. Mimo iż Abraham Lincoln sto lat wcześniej podpisał proklamację znoszącą niewolnictwo, zaś zapis o równości rasowej zawarty został nawet w Deklaracji Niepodległości, w USA wciąż czarny znaczył mniej, a przepisy mówiące o równości, a nawet o prawie przebywania osób czarnoskórych w miejscach publicznych, były fikcją.

Rok przed historycznym już przemówieniem Kinga rozpoczyna się akcja niezwykłej, wstrząsającej powieści pt. „Miedziaki”, opublikowanej nakładem Wydawnictwa Albatros. Autor, Colson Whitehead, po bestsellerowej „Kolei podziemnej” powraca do gry, demaskując całą prawdę o burzliwym okresie walki o równość i sprawiedliwość. Ten dramatyczny, spływający krwią wątek z historii Ameryki, to niechlubny czas, kiedy to „człowiek człowiekowi wilkiem”, zaś o tym co dobre i słuszne, decydował kolor skóry, a nie czyny. Brawurowo napisana powieść, obok której nie można przejść obojętnie, która zapada w pamięć i serce, to pozycja nie tylko dla miłośników twórczości autora, ale dla wszystkich, którzy cenią sobie lekturę poruszającą ważkie dla jednostki i / lub dla społeczeństwa tematy.

Autor przenosi nas na Florydę do roku 1962 roku, choć prolog opisuje wydarzenia późniejsze, związane z odkryciem tajemniczych, bezimiennych grobów w pobliżu ośrodka poprawczego, zwanego Miedziakiem. To sensacyjne znalezisko staje się bodźcem do przybliżenia nie tylko bulwersujących zasad funkcjonowania tego ośrodka, ale również do analizy sytuacji społeczno-politycznej kraju, w którym idea równości i wolności była tylko nic nie znaczącym zapisem na kartach historii. Przekonujemy się o tym dzięki chłopcu, mieszkańcowi Frenchtown, czarnej dzielnicy Tallahassee, który zawsze chciał więcej niż narzucały mu to zewnętrze ograniczenia. Wychowywany przez babkę Elwood Curtis zawsze odstawał od swoich rówieśników, wytężoną pracą i hartem ducha starał się wybić ponad przeciętność. Zamiłowanie do nauki oraz ambicja pchały go na studia, pragnął zgłębiać literaturę angielską, bliskie mu były także idee ruchu na rzecz praw obywatelskich.

Jego marzenia o dalszej nauce przekreśla jednak pech, tylko tak można bowiem nazwać znalezienie się w kradzionym samochodzie w charakterze pasażera. Kolor skóry wystarczył, by nikt nie oczekiwał od chłopca wyjaśnień – Elwood zostaje skazany na pobyt w Miedziaku. Miejsce, w którym „klucz do przetrwania (…) jest taki sam jak do przetrwania tam. Musisz się rozeznać, jak postępują inni, a potem wymyślić, jak ich wycackać, pokonać, jak tor przeszkód. Jeśli chcesz stąd wyjść”. To ostatnie zdanie jest znamienne, bowiem istnieją przypadki, kiedy chłopcy znikają z poprawczaka, zaś ich los jest niewiadomy. Tak naprawdę taki stan rzeczy, ta błoga niewiedza, trwa tylko do chwili, w której Elwood trafił do miejsca, gdzie zasadą jest brak zasad. Skomplikowany system kar i postępowania, w zależności od koloru skóry wychowanków, a także wizyty w „Białym Domu”, przypominającym swym charakterem katownię, to tylko fragment codzienności, smutna prawda o funkcjonowaniu Miedziaka…

Lektura książki odciska trwały ślad na naszej duszy, każe pochylić się nad wszystkimi ofiarami systemu segregacji rasowej, także nad samym Elwoodem, którego młodość i wiarę w lepszą przyszłość próbowano bezlitośnie zniszczyć. To gorsze oblicze Ameryki, tak dalekie od American dream nie jest zaskoczeniem, a problem nierówności społecznej był poruszany w literaturze już wielokrotnie. Mało kto jednak robił to w tak sugestywny sposób jak Whitehead, który opowiedzianą historią Miedziaka i jego wychowanków demaskuje tak naprawdę nie słabość systemu, ale ludzką zgniliznę!


Komentarze